Moje pierwsze 10 lat w lesie

Może niektórym ciężko w to uwierzyć, lecz Blog Niewidzialnych istnieje już 6 lat, do lasu chodzę od 11. Tyle czasu to mnóstwo opisanych historii, zorganizowanych pod patronatem bloga strzelanek, wyjazdów harcerskich ale i wyborów życiowych. Teraz jest zupełnie inaczej niż na początku. Z powodu słynnych “życiowych okoliczności” zmienił mi się styl lasołażenia. Na jaki?

200103-wilczyn-6809-1

Świadomość

Od dzieciństwa miałem styczność z przyrodą, zwierzętami i świeżym powietrzem. Wszystko dzięki dziadkom mieszkającym na wsi i rodzinnych regularnych wyjazdów do nich. Z tego co pamiętam, w wieku paru lat rodzice potrafili porzucić mnie u jednej lub drugiej babci na cały ten okres w roku, gdy przedszkola były zamknięte. Oczywiście, że mi się tam nudziło. Na szczęście na miejscu byli wujkowie, ciocie, babcie i dziadkowie. To im zawdzięczam pierwsze kontakty z naturą. Może nie tak świadome jak obecne, jednak dające dużo bólu nóg. (Frustracji też. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto na pierwszym grzybobraniu z tatą nie był chodzącym nadajnikiem komunikatów o niemożliwości znalezienia grzybów). 

Odnośnie taty – to on i mama zabierali mnie na obowiązkowe spacery na wzgórze, lokalnie nazywane “lisią górką” oraz do lasu “za cmentarz”. Też tego nie lubiłem. Nadal nie wiem dlaczego po prostu nie powiedziałem “nie”. Z czasem jednak las zaczął być dla mnie coraz bardziej cool, (wtedy się tak mówiło na coś fajnego). Nie do końca jeszcze rozumiałem o co chodzi, ale już było coraz lepiej. I zacząłem wyjątkowym uczuciem darzyć… paśniki i łowiectwo.

Dlaczego?

No bo tato wziął mnie do pomocy przy zmontowaniu i przewiezieniu paśnika razem z kolegami myśliwymi do lasu i ustawienia go na miejscu. Gdy ja mały pypeć, przyglądałem się tym panom w moro (często brzuchatym i wąsatym) zrozumiałem, że myślistwo to nie tylko strzelanie z ambony do dzików na polach, a coś znacznie większego (jak bebzony panów w bechatkach). Nie bezpośrednio i nie w pełni świadomie, ale ojcowy przykład bycia dobrym opiekunem lasu odcisnął na moim dorastaniu ogromne piętno. 

191015-bajkał-5787-1

Wtedy wiedziałem, że las istnieje. Zawsze gdzieś był. Po drugiej stronie drogi, obok stacji kolejowej, na której wysiadaliśmy, za domem. Wiedziałem, że tato regularnie wychodzi na całe noce do lasu, że reszta rodziny też tam bywa, ale mnie to nie ruszało. Wiedziałem, że są tam ciekawe rzeczy, ale moje dziecięce niechciejstwo i chodzenie na łatwiznę sprawiło, że nie wydawało mi się to atrakcyjne.

108

W przeczuciu, że las jest średnio fajny, ale dzieją się tam przygody, rosłem sobie spokojnie przez całą podstawówkę spędzoną w jednym z miast wojewódzkich (oczywiście z wakacjami u babci). W tym czasie moje zainteresowanie przyrodą rozwijało głównie TVP i jego programy dokumentalne od National Geographic i BBC. Dopiero w gimnazjum trafiłem do grupy, która rozbudziła we mnie zaciekawienie lasem, a w dalszej perspektywie miłość do niego. No ale nie uprzedzając faktów: w mojej świadomości pojawiła się 108 Wrocławska Drużyna Starszoharcerska “Czerwonych Beretów”. (108wds.pl).

Mimo, że 108 finalnie doprowadziła mnie do absolutnego uwielbienia przyrody, to pierwszy wyjazd z drużyną był niemalże traumatyczny. Wziąłem nierozchodzone buty, źle spakowany plecak i kanapki z miodkiem. Przeze mnie 10 km ze stacji szliśmy co najmniej 6h. Nie potrafiłem sobie wyobrazić wcześniej takiego dystansu pokonanego z plecakiem. Nie byłem na to psychicznie przygotowany. Jednak do teraz z jakimś dziwnym rodzajem nostalgii wspominam ten obóz. Pierwszy alarm nocny. Zajęcia z okopywania. Mycie się w rzece. Gry wojenne. 

No właśnie. Gry wojenne. W czasie wielogodzinnych gier wojennych nauczyłem się jak chodzić po lesie, by nie łamać gałęzi, gdzie dobrze się ukryć, jak zrobić szybkie schronienie. Nabyłem podstawy survivalu militarnego, a mimochodem oglądałem życie zwierząt. Do dziś nie zapomnę jak całkiem niedawno spotkałem w lesie stado dzików w gęstych chaszczach. Albo zasłyszane “po akcji” od kolegi: “słuchaj, kaczka krzyżówka po mnie przeszła”. Albo zaciekawionego lisa – podglądacza, który koniecznie musiał zobaczyć jak sikam pod drzewkiem. Speszyłem się wtedy niemiłosiernie!

Buszowałem w towarzystwie, które kochałem szczerą nastoletnią miłością. Bardzo niewiele przyjaźni z tamtego okresu mojego życia przetrwało, jednak ludzie, z którymi tam się spotykałem wywarli na mnie olbrzymi wpływ. Do teraz jestem niesamowicie wdzięczny instruktorom ze 108, a do znajomości zawartych w tym okresie mam ogromny sentyment. Z resztą nie bez powodu. Wtedy byli dla mnie całym światem i tak naprawdę dlatego jeździłem. Las i cała wiedza wchodziła mimochodem. 

Wtedy zrozumiałem jak rozpalać bezpieczne i dyskretne ogniska, jak na nich gotować (a jak nie, bo ryż z menażki wpadnie do ogniska, a nieupieczone na czas mięso zasiedlą zaraz robaki), jak wybrać miejsce na obozowisko, ogólnie mówiąc, jak zadbać o siebie i ekipę w lesie czy podczas pierwszych górskich wypadów w Góry Bardzkie.

Ciągle nowe

Minęło parę lat i w drużynie zostałem kadrą. Zacząłem samodzielnie prowadzić zajęcia. Musiałem nauczyć się rzeczy, które wcześniej sprawiały mi trudność po to, by przekazać je dalej. Moje życie na tym etapie wyglądało tak, że po szkole od razu brałem psa, rower i jechałem do lasu. W tym lesie zazwyczaj się włóczyłem. Próbowałem tropić i robić zdjęcia zwierzętom. Czasem gotowałem sobie herbatkę na ognisku, eksperymentowałem ze sprzętem. Nawigacja po mapach przestała być moim koszmarem. Nauczyłem się nawigować po gwiazdach i wyznaczać północ z zegarka. Musiałem stać się wzorem. Jak ciężkie to było dla takiego nieogara jak ja wiedzą tylko ci, którzy w drużynie ze mną współpracowali – reszta kadry, w tym drużynowy. W tym czasie sami organizowaliśmy trzytygodniowe obozy letnie dla harcerzy ze 108. Oczywiście pod nadzorem ludzi z odpowiednimi uprawnieniami, jednak zajęcia prowadziliśmy my. Wtedy do lasu jeździłem dla idei i rozwoju. I dla przypodobania się dziewczynom, bo faktycznie imponowało to tym, na których chciałem zrobić wrażenie. 

191015-bajkał-5712-1

Ciągle testowałem nowe rozwiązania wyczytane w internecie czy podręcznikach survivalu przemyconych na nudne lekcje (tutaj chciałbym pozdrowić panią od polskiego, na której zajęciach mogłem czytać cokolwiek, bo mnie lubiła za moje uwielbienie do języka ojczystego, akurat jej przedmiot był ciekawy). Szukałem optymalnych rozwiązań i je testowałem wraz z młodszymi stażem harcerzami z drużyny, z którymi się przyjaźniłem.

Wszystko odbywało się dla idei ciągłego rozwoju. Pod koniec tego okresu założyłem z Agnieszką i Edzią Blog Niewidzialnych. 

(Przed 18 urodzinami organizowaliśmy strzelanki na 80 osób. Żodyn nie wiedział, że jesteśmy niepełnoletni, a Agniesza była jeszcze w gimnazjum. <3) 

Ahoj przygodo!

W pewnym momencie nie wystarczało mi już poznawanie nowinek i testowanie ich w drużynie. Chciałem sobie i wszystkim wokoło udowodnić, że nie jestem już dzieciakiem (ach ta magiczna granica 18-tki). Co zrobiłem? Totalnie nieprzygotowany wyjechałem w Rudawy Janowickie zimą z Miśką, moim cudownym psem w typie “mieszańca dolnośląskiego”. Tak, to był zwykły kundelek. Wyjazd był zupełnie nowym doświadczeniem. Musiałem zatroszczyć się tylko o siebie i o psa. Tak naprawdę pierwszy raz załatwiałem formalności związane z zakwaterowaniem w schronisku (wcześniej zawsze spałem na dziko). Nie było ciężko, ale było zimno. Pies nie chciał jeść karmy, ale jadł konserwy. Wróciłem, wyleczyłem zapalenie zatok i … pojechałem gdzieś znowu. Oczywiście jak pozwolił mi na to czas, którego nie miałem dużo ze względu na to, że słabo się uczyłem i wiecznie chodziłem na poprawki sprawdzianów. Nie uczyłem się z kolei, bo czytałem o dalekich wyprawach. 

W tym okresie zapałałem miłością do Karkonoszy. Majestatycznego pasma górskiego w Sudetach. Potrafiłem je odwiedzić parokrotnie w ciągu roku i przejść na różne sposoby, o innych porach dnia i odmiennych warunkach pogodowych. Do teraz tam jeżdżę, ale o tym dalej. To w Karkonoszach, w schronisku Odrodzenie, poznałem sprawczynię mojej następnej wielkiej przygody – publikującą kiedyś na BN pod kryptonimem “filczyca”.

Pewnego pięknego dnia przyszedł czas na pierwszą autostopową podróż. A trzeba powiedzieć, że w moim wydaniu autostop jest również aktywnością leśną, bo nie lubię przepłacać za noclegi i dostęp do dóbr cywilizacji takich jak pralka. Na dodatek często celami były parki narodowe i krajobrazowe. Niedaleko, bo do znajomej harcerki pod Toruń, gdzie obiecała mi pokazać swój kawałek lasu. Tam jej ojciec przywitał mnie w drzwiach informacją, że “następnego dnia nauczy mnie strzelać z rewolweru” już wiedziałem, że będzie super, choć nie miałem pewności, czy jestem bezpieczny.

Ta wycieczka była tylko początkiem, bo później pojechałem autostopem na Łotwę (gdzie z kumplem spaliśmy w opuszczonej odlewni metalu), do Rosji, na Litwę, na Mazury i nad Bałtyk. Każda z tych wypraw była okraszona spaniem w zagajnikach, wschodami słońca w towarzystwie saren i kawą z ogniska. Jedna nawet czterdziestokilometrowym spacerem po plaży boso. W tym czasie zacząłem pić kawę. Później się dowiedziałem, że napój podobny do niej można robić też z żołędzi. Moi harcerze pokazali mi tę sztuczkę i od tego czasu nie mogę zapomnieć dobrego smaku tego specyfiku. Ot nauka, by słuchać młodszych. W trakcie moich wypraw widziałem na przykład zabytkową wyłuszczarnie szyszek w Borach Tucholskich (nadal sprawną) i Ostrą Bramę w Wilnie. 

A to akurat w drodze na szczyt Seceda w Dolomitach.

A to akurat w drodze na szczyt Seceda w Dolomitach.

Ciągle było mi mało. Trochę z tego powodu, a trochę dla ucieczki od problemów sercowych wyprowadziłem się więc do Szwarcwaldu, pięknego pasma górskiego w południowo-zachodnich Niemczech. Tam poznałem trochę niemieckiej kultury i ich góry. (Nawet nie czuję kiedy rymuję). Równie piękne co nasze, jednak ze świeższym powietrzem. Na zachodzie dużo bardziej dba się o to, by nikt nie palił szajsem w kominku. Różnic jest zdecydowanie więcej, choćby inne oznakowanie szlaków, ale to nie wpis o nich. Wróciłem, przeżyłem jeszcze jeden czy dwa wyjazdy i nadszedł…

…mroczny czas zostania kanapowym komandosem

W którym wyjeżdżam rzadko, a w lesie w wolnym czasie bywam sporadycznie. To wszystko przez to, że założyłem firmę i przez pierwsze lata  muszę jej poświęcić w 108%. 

Chociaż w ciągu ostatnich dwóch lat miałem parę wspaniałych wypadów. M.in. 83 km majówkowego trekkingu w zeszłym roku, wypad w Dolomity pod namioty czy parę roadtripów (totalnie nowa kategoria wypadu) w tym Beskidy-Tatry Wysokie-Warszawa-Wrocław.

I to wszystko w towarzystwie (i za sprawą) nowych psów i nowej miłości (sprawdźcie watermarka ze zdjęć).

Swoją airsoftową działalność ograniczyłem do zera. Na szczęście jeszcze drużyna mnie potrzebuje, inaczej o blogu też bym pewnie zapomniał. 

Gdy tak sobie pracuję, to marzę o tym jak będzie kiedyś, gdy przyjdzie następna faza. 

Nowych perspektyw!

Ale nie będę o niej pisał dopóki się nie zacznie. Bo po co “strzępić ryja”.

Może opowiem tylko, że już nie marzy mi się Wielka Przygoda. Bo każde lasołażenie jest Wielką Przygodą, jeśli się na nie spojrzy z optymizmem. 

A jak wygląda Twój związek z outdoorem? 

Do zobaczenia na szlaku!

190803-mierzeja-4176-1

– Hawaje? – Nie, Bałtyk!

Informacje o czlowiekktorybylczolgiem

przyszły reporter (jak się uda), pasjonat historii i dusza towarzystwa. Uwielbia wszystko, co związane z militariami, godzinami może mówić o czołgach. Ma głowę pełną pomysłów, które stara się na bieżąco zrealizować. Uwielbia lasy, chciałby kiedyś sobie kupić jeden i nigdy z niego nie wychodzić. Gdyby nie było to niepoprawne społecznie obrósłby mchem i został drzewem. Zawsze nosi ze sobą apteczkę pierwszej pomocy i śpiewa pod prysznicem.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Relacje, Taktyka&outdoor i oznaczony tagami , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „Moje pierwsze 10 lat w lesie

  1. Michał pisze:

    Jeszcze kilka lat temu każdorazowe wyjście do lasu traktowałem jako wielką przygodę. Zabierałem całe zestawy narzędzi – oczywiście najpotrzebniejszych – i wyruszałem nawet w tygodniowe podróże. Byłem i jestem zakochany w Bieszczadach. Teraz przez pracę i obowiązki rodzinne nawet godzinny wypad stał się problemem. Chciałbym patrzeć w przyszłość tak optymistycznie jak Ty.

    Polubione przez 1 osoba

    • czlowiekktorybylczolgiem pisze:

      Powiem Ci, że po trzech latach sytuacja wygląda zupełnie inaczej niż w tym wpisie. Chyba znów zacznę pisać Bloga, bo wróciłem duchem do 108, wsiąkłem w militaria na dobre, a w lesie jestem średnio raz na tydzień lub dwa. Warto było patrzeć z optymizmem. NIE ZAWIODŁEM SIĘ. Tobie życzę tego samego 🙂

      Polubienie

  2. zuza pisze:

    Właśnie ja bardzo lubię rośliny i postanowiłam zrobić taki większy sad. Odwiedziłam też miejsce jak szkółka roślin Białystok gdzie kupiłam mnóstwo roślin i krzewów

    Polubienie

    • czlowiekktorybylczolgiem pisze:

      Wszedłem po trzech latach na bloga, a on dalej żyje 😀 Jak wyszedł Twój sad? To już rok, więc pewnie masz pierwsze wnioski 🙂

      Polubienie

Dodaj komentarz