Jak dobrze być harcerzem, na obozie spędzać czas…

Hej las, mówię Wam!
Szumi las, mówię Wam!
A w lesie, mówię Wam, sosenka!
Spodobała mi się znowu już obozowa pionierka!

DSC_8786

Zdjęcie zrobione przez druhnę PP, którą serdecznie pozdrawiamy!

Od czego to wszystko się zaczęło?
Od autobusu. Może wyda Wam się, drodzy czytelnicy, że to całkiem niecodzienne, wspominać o zwyczajnym w naszych czasach środku lokomocji, jednak mam dobre usprawiedliwienie. Mianowicie: moja drużyna praktycznie wszędzie jeździ pociągiem i nie wynajmuje autokarów. Tyle, że na ten obóz nie pojechaliśmy samodzielnie, więc wygodny środek transportu nie był naszą fanaberią. W jednym zdaniu: Dojechaliśmy w komforcie i wygodzie, omijając wszystkie przygody związane z podróżami ciapągiem.

Nie było nad czym płakać, bo prawdziwa przygoda dopiero miała się rozpocząć…

…już przy pionierce, gdy nasza Wspaniała Współautorka (w skrócie WW) została zaatakowana piłą (nieumyślnie, ale jednak!) przez Projektantkę Programu (w skrócie PP – dh. Madzia została tak ochrzczona, bo nie pasowało „Zastępczyni Komendanta ds. Programu”, przecież była niezastąpiona). No i polała się krew. Na szczęście PP szybko się opamiętała, winę za atak zrzucając na wadliwą piłę, i obie (PP i WW) pobiegły wspólnie do pielęgniarki, by WW poddała się reanimacji i amputacji palca. Na szczęście wszystko skończyło się na założeniu paru szwów we wschowskim szpitalu (palec został przy ręce).

Za sprawą komendanta i jego gróźb, że nikt nie położy się spać dopóki pionierka nie będzie gotowa, skończyliśmy prace budowlane pod wieczór w dniu przyjazdu. Oczywiście oba żeńskie namioty nie oparły się pokusie skorzystania z mojej nadludzkiej wręcz siły w zamian za uśmiechy i pochlebstwa. W ten sposób wieczorem żeńska kadrówka miała gotowe prycze, a ja swojej nie skończyłem wyplatać ze sznurka. Takie życie.

Drugiego dnia obozu po rozgrzewce poranny blok zajęć poprowadził dla nas instruktor. Wieloletni funkcjonariusz pododdziałów antyterrorystycznych i były żołnierz ŻW. Uczył nas podstaw samoobrony i dawał cukierki na zachętę. Cała sekwencja obrony i ucieczki wyglądała jak pojedynek pijanych magów, nie wątpię jednak, że w razie problemów mogłaby uratować niejednemu z uczestników zajęć zęby.

Po południu dowiedzieliśmy się, jak prawidłowo składać się do strzału i w jaki sposób operować bronią by nie zrobić krzywdy sobie oraz kolegom. Później wyszliśmy w teren i zgłębialiśmy zagadnienia z dziedziny taktyki zielonej.

We wtorek (głos zza kurtyny: „Obozu dzień trzeci!” <gong>) przyjechał drugi instruktor, żołnierz zawodowy. Po cichu w kadrówce przechrzciliśmy go na „Specjalsa”. Od tej pory on miał prowadzić nam zajęcia. Rano omówił z nami działanie na mapach ze współrzędnymi UTM (systemem uniwersalnym, stosowanym w NATO), a później azymuty i odnajdowanie się na mapach. Byśmy nie mogli posłużyć się wiedzą, o tym gdzie leży nasz obóz (a byliśmy w lgińskim lesie dopiero trzeci dzień, więc nasza znajomość terenu była malutka) wydrukował on inne mapy, niż te używane przez nas. Łatwo nie było, ale jakoś wszyscy się odnaleźli. Przed obiadem jeszcze część z nas wystartowała w biegu na orientację. Moja grupa nie mieściła się w czasie, jednak postanowiłem poprosić o zgodę na start i ją otrzymałem, z poleceniem by wrócić za 45 minut. Niestety nie zdążyłem znaleźć wszystkich punktów, ale udało mi się wydębić zgodę na przejście po innej trasie po obiedzie. Tam już odnalazłem siebie i wszystkie czekpojty, a było ich wiele. Po BNO przyszedł czas na ogniska i podstawy autoratownictwa.

Środa, dzień robienia…
…sobie wody z krzaczorów i przeprawiania się przez bagno.

Rano ćwiczyliśmy TPW ze „Specjalsem”, natomiast po południu dowiedzieliśmy się o paru ciekawych sztuczkach na załatwienie sobie wody. Można załatwić, ale się, a później wydestylować wodę z moczu, wyciągać wodę z liści workiem na śmieci, czy znaleźć gdzieś wodę, a później przefiltrować ją i ugotować. Sposobów jest dużo, a to jest relacja, tak więc nie będę Was zanudzał. 🙂 Gratis do wody, nasz instruktor podrzucił nam parę pomysłów na zdobycie sobie mięsa na obiad. Potem zostaliśmy…

…prawie utopieni!

Ale jak? „Specjals” pokazał nam jak przekraczać bagna i wodę dzięki przybrzeżnym trzcinom i pałkom wodnym. Osoby chętne do tego ćwiczenia poszły za nim, każdy przewiązany tą samą liną w pasie. Duża liczba uczestników zajęć nie odważyła się albo nie chciała wejść za instruktorem do jeziora, a część wyplątała się z liny tuż przed samym wejściem do wody, spuszczając oczy na dół i mamrocząc pod nosem „ja nie dam rady”. Została nas połowa. Większość (w tym ja) w lekkim obuwiu sportowym. Nasz instruktor szedł na przedzie i torował nam drogę pośród trzcin, za nim wszyscy kolejno od najniższego do najwyższego. Byłem czwarty. Gdy tylko weszliśmy w gąszcz wystających z wody chabazi, poczułem, jak moje buty przemakają, a przez podeszwę wyraźnie odczuwałem każdy złamany badyl, który pozwalał nam bezpiecznie przejść. Później lina pociągnęła mnie do przodu i już nie miałem czasu się zastanawiać, czy wszyscy się utopimy, czy też doświadczenie instruktora okaże się pomocne. Przedzierając się przez gąszcz, informacje o palach wbitych w dno i przerzedzeniach w dywanie łodyg ścielącym się pod naszymi nogami w wodzie sięgającej do pasa, podawaliśmy sobie szeptem, jakbyśmy się bali, że obudzimy żywioł, aktualnie zaklęty przez naszego instruktora. Po chwili mokrego marszu wyszliśmy wprost na pomost, na którym siedziała sobie spokojnie rodzinka wędkarzy (jeden nawet miał wuzetę!). Ich zdziwione twarze strasznie mnie rozbawiły. Spróbujcie sobie wyobrazić tę sytuację: Takie tam wędkowanie z synami, a tu banda mokrych harcerzy, przewiązana w pasach jedną liną, idzie sobie za przewodnikiem od tak po wodzie. Początkujący cudotwórcy, czy jak? W każdym razie od pomostku z rodzinką szliśmy już pewniej za naszym instruktorem. W końcu dotarliśmy na skraj naszego kąpieliska i wyszliśmy z wody. Grucha sprawdził godzinę i zapytał

-Świder, wiesz ile nas tu nie było?

-Z pół godziny?

-Dziesięć minut.

Później instruktor powiedział nam, że w tym ćwiczeniu chodziło o pokonywanie przeszkód wodnych, ale bardziej o przełamanie własnych słabości i strachu. Mi się udało.

Czwartek, piąty dzień obozu,

W czwartek rano odbyliśmy przygotowania do podchodów z innym obozem. Razem z instruktorem ułożyliśmy makietę obozowiska według planów sporządzonych w czasie obserwacji i ćwiczyliśmy parokrotnie różne warianty podejścia do przeciwnika. Podchodziliśmy i podchodziliśmy, aż nam i jemu się spodobało. Po południu nastał czas na Wielobój Survivalowy. Trafiliśmy do najlepszej ekipy (cała 108 razem + kulawy + dwóch harcerzy młodszych + Fajka) i nazwaliśmy się „Paczką Fajek”, od ksywki naszego kapitana. Zajęliśmy drugie miejsce, z pierwszym czasem i jednym zepsutym zadaniem. Pan „Specjals” obiecał, że wszyscy, którzy ukończyli Wielobój dostaną na maila zaświadczenia ukończenia kursu w formie dyplomów. Jak dostaniemy, to się pochwalimy. 🙂

Wieczorem odbyło się ognisko obrzędowe, z pytaniami do „Specjalsa” i okazało się, że wcale nie jest specjalsem, ale jakoś nie popsuło to nikomu humoru ani opinii o tym człowieku. Ja osobiście czuję do niego duży szacunek i wdzięczność, za wiedzę, którą nam przekazał i cierpliwość na zajęciach.

A później był piątek, ale to już inna historia.

Chciałbyś przeżyć taką przygodę? Wystarczy kliknąć i dowiedzieć się więcej!

Kolejna część relacji znajduje się tutaj.


Spodobał Ci się ten wpis? Udostępnij go na Facebooku!

Polub nas na Facebooku i obserwuj na instagramie, by nie przegapić kolejnych wpisów.

Informacje o czlowiekktorybylczolgiem

przyszły reporter (jak się uda), pasjonat historii i dusza towarzystwa. Uwielbia wszystko, co związane z militariami, godzinami może mówić o czołgach. Ma głowę pełną pomysłów, które stara się na bieżąco zrealizować. Uwielbia lasy, chciałby kiedyś sobie kupić jeden i nigdy z niego nie wychodzić. Gdyby nie było to niepoprawne społecznie obrósłby mchem i został drzewem. Zawsze nosi ze sobą apteczkę pierwszej pomocy i śpiewa pod prysznicem.
Ten wpis został opublikowany w kategorii Harcerstwo, Relacje i oznaczony tagami , , , , , , , , , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Jedna odpowiedź na „Jak dobrze być harcerzem, na obozie spędzać czas…

  1. Pingback: Listy (poniekąd) miłosne, czyli dalsza część relacji z obozu | Blog Niewidzialnych

Dodaj komentarz